środa, 26 października 2016

47 dni... wieczność szpitalna

"W życiu nie chodzi o to, by przeczekać burze, ale by nauczyć się tańczyć w deszczu"

W mojej głowie milion kłębiących się myśli, a między nimi pytanie "Kiedy w końcu po tej cholernej burzy wstanie dla nas, dla Anusi słońce Kiedy wrócimy? Czy będzie jeszcze lepiej? Czy jej stan sprzed 4 miesięcy wróci?"
Tak bardzo chciałabym wiedzieć... a jednocześnie boję się odpowiedzi na pytanie "co przyniesie jutro i czy to jutro dla Ani nastąpi? "..... 💔
Gdy 4 września Anusia trafiła najpierw do kaliskiego szpitala a później karetką została przewieziona do Łodzi całe moje życie, plany stanęły w jednej chwili przed oczami.... wszystkie plany i wspomnienia tłoczyły się w mojej głowie i taka ogromna chęć, ogromne pragnienie, aby to się nie kończyło... aby trwało nadal.... Czy tak będzie?
Godzina 21:30... W ciszy, ze strumieniem łez na policzkach jechaliśmy, słuchając jedynie cicho radio... Jechaliśmy do Łodzi, za karetką.... a myśli i rozpacz nie pozwalały nam się uspokoić... "Czy ona tam jest bezpieczna? Czy w karetce nic się nie dzieje?"
Na miejscu wyszedł do nas lekarz.. wypowiedział słowa, które złamały mnie, nas w pół. "Proszę Państwa sytuacja jest naprawdę bardzo ciężka, Państwo wiedzą na co córka choruje i co może się za chwilę wydarzyć.... Bardzo mi przykro"... Nie wiem, czy wtedy myślałam, a jeśli tak to co ale jedyne co chciałam, o czym marzyłam to ją zobaczyć, dotknąć i przytulić... na to nam lekarz pozwolił.
"Nic trzeba czekać nie mogą Państwo tu zostać, trzeba się modlić."
Jadąc rano myślałam o jednym: Czy Ania żyje? Czy dane mi będzie ją jeszcze zobaczyć, ukochać, powiedzieć jak bardzo ją kocham, jaka jest dla mnie i dla wszystkich ważna...
Walczymy czy pozwalamy jej ulżyć w cierpieniu? Nie życzę nikomu podejmowania takich decyzji, nie życzę stawania przed taką decyzją, NIE ŻYCZĘ! Ale walczymy... Ania przetrwała mnóstwo.. i ja, nie mogłabym pozwolić jej odejść patrząc na jej oczki, patrząc że resztkami sił stara się do nas uśmiechnąć, że po prostu CHCE ŻYĆ..
Nie życzę tego nikomu.....nawet najgorsze u wrogowi (choć myślę że takiego nie mam ) NIKOMU widoku nieprzytomności dziecka, daru boskiego do którego podłączonych jest masa kabli, rurek itp.. . i respirator... to ON oddycha za moje dziecko, który jest teraz Panem, bo to on decyduje co dalej....
Tak mijały kolejne dni i noce, a personel medyczny dwoił się i troił by pomóc Anusi, by ulżyć jej w cierpieniu. I kiedy już myśleliśmy że wychodzimy rzeczywistość bardzo szybko równała nas z ziemią...bo doczepiła się bakteria, bo pojawiła się sepsa, bo kolejne intubowania załamywały nas tak bardzo, że myśleliśmy ile Ania jeszcze wytrzyma... ile narkoz? Ile kłuć? Ile pobierania krwi? ILE BÓLU I CIERPIENIA??
Idąc każdego dnia korytarzem szpitalnym słyszałam jedno.. płacz dzieci, płacz małych istotek, które walczą o życie, a w ich płaczu zawarty ból cierpienia i ta nieustająca chęć życia, chęć normalnego życia....
Dziesiątki rozmów z lekarzami, pielęgniarkami to nie tylko wskazówki medyczne czy pielęgnacyjne. To również rozmowy o tym, co dzieje się w naszych głowach, jak radzić sobie w tym wszystkim. Nikt nie ocenia, nikt do niczego nie zmusza...każdy na swój sposób stara się pomóc, bo tam pracują ludzie, którzy setki razy widzieli śmierć, które w każdym nawet najmniejszym kąciku czai się by w najmniej oczekiwanym momencie zaatakować.
I ta śmierć czaiła się aż trzy razy na Anusie .... a ona taka maleńka, drobinka moja ukochana , moje szczęście, moj skarb , mój promyk słońca, moja gwiazdka z nieba , moje serduszko ukochane z całych sił by być z nami.
To niewiarygodne ile razy Ania podnosiła rękawice by zawalczyć o swoje życie, a ja nic, w żaden sposób nie mogłam jej pomóc. Jedyne co, to mogłam całe dnie siedzieć przy jej łóżeczku i czuwać. ..mówić, opowiadać , czytać, głaskać dotykać, miziać, tulić, opowiadać bajki... Opowiadać o tym jak wielu Aniołów bez skrzydeł ją wspiera, jak wielu ludzi o dobrym serduszku się modli za nią i jak mnóstwo ludzi trzyma za nią kciuki
Tak dzięki Wam Ania dała radę, walczy dalej o każdy dzień życia, o lepsze jutro, o to by choć odrobinę każdy kolejny dzień był ciut lepszy od poprzedniego.
Te 47 dni i nocy to dni pełne bólu, łez, smutku, rozpaczy, wewnętrznego krzyku, złości, cierpienia, bezsilności, bezradności jeszcze większej niż dotychczas.... Ale to również dni pełne miłości, nadziei i wiary, to dni w których każdy gest Anusi i każdy jej uśmiech był wart największe pieniądze tego świata i mimo, że wiesz ze twoje dziecko od urodzenia cierpi na śmiertelną, nieuleczalną chorobę i ze masę razy słyszałam, że Ania w każdej chwili może umrzeć i że kilka razy usłyszałam
że Anusia nie ma szans na normalne życie to i tak nigdy ale to przenigdy nie będę gotowa na jej śmierć ....na jej odejście, NA NASZE ROZSTANIE....
Bo to tak jakbym pogodziła się z jej wyrokiem śmierci. I choć czasem ludzie piszą do mnie i mają mi za złe że zbieram pieniążki by móc ofiarować jej kolejny dzień , bo twierdzą że Ani nie da się wyleczyć, że to droga bez celu, że nie powinnam, że czeka mnóstwo dzieci na pomoc dla których jest nadzieja. POMIMO WSZYSTKO JA TEŻ MAM NADZIEJĘ!!!!
Jaką byłabym mama, gdybym nie walczyła? ?? Gdybym się poddała od razu??............